GORI

Miasto za to słynie jeszcze z tego, że przyszedł tu na świat Józef Stalin (właść. Ioseb Besarionis Dze Dżughaszwili), jeden z największych zbrodniarzy XX. wieku.

Na dole, przy kasach, można było jeszcze zakupić koszulki, długopisy, popiersia jak również butelki wina z podobizną dyktatora. Widać, ze miasto, jak i cała Gruzja, nadal nim żyje, bo takie buteleczki miałem okazję spotkać jeszcze nie jeden raz. Bierze się to też z charakteru mieszkańców Gori, a także wszystkich Gruzinów starszego pokolenia. Kult Stalina jest tam nadal bardzo silnie żywy. Są oni utwierdzeni w przekonaniu, że nie wiedział nic o popełnionych zbrodniach w czasach pełnienia dyktatury przez niego. Wszystko miało dokonywać się bez jego wiedzy, za plecami. Jak dodała przewodniczka w muzeum, pokazując wskaźnikiem na jeden z jego licznych portretów wiszących na ścianie w muzeum: "Popełniał błędy, ale któż z nas ich nie popełnia? Niektóre media błędnie próbują mu przypisać złe intencje". Walką o pamięć Stalina jest chociażby próba obalenia pomnika tego zbrodniarza, stojącego jeszcze do niedawna przed ratuszem w Gori. Do jego zburzenia podchodzono 2 razy - w 1953 i 1988 roku. Za każdym razem protestowali mieszkańcy. Udało się tego dokonać dopiero w 2010 roku pod osłoną nocy. Pomnik miał trafić przed wspomniane już muzeum lecz tak się to nie stało, a Stalin leży sobie teraz gdzieś w błocie na terenie Gori.


TBILISI

Pod względem historycznym Tbilisii nie miało łatwo. Miasto przez ponad 1500 lat od mianowania jej stolicą Gruzji, było najeżdżane przez Arabów, Turków, Chazarów, Persów, Lezginów, Mongołów, aż w końcu przez Rosjan. W międzyczasie było wielokrotnie niszczone i spalane, a pomimo tego cały czas się odbudowywało. Ostatnimi ważnymi wydarzeniami dla tego miasta była rewolucja w 2003 r., a także wielka powódź w 2015 roku. Jak widać Tbilisii miało bardzo burzliwą historię.




Błądząc pomiędzy stoiskami i ludźmi możemy poczuć się jak w drugiej połowie minionego wieku. Kolorowe świecidełka zdają się kompletnie nie pasować do otaczającej nas szarej i smutnej rzeczywistości. Ludzie dorabiają tam często do emerytury, sprzedając cokolwiek co zalega im w swoich domach.



Na wsi jest o to wszystko zdecydowanie łatwiej. Gruzja jest krajem bez podatków socjalnych. Obowiązuje tam tylko pięć podatków: VAT, CIT, PIT, akcyza i mały podatek od nieruchomości. Pod tym względem jest o wiele łatwiej. Nie istnieją system ubezpieczeń społecznych, a służba zdrowia jest głównie sektorem prywatny. Biurokracja jest tam zdecydowanie na małym poziomie. Przykładowo: założenie firmy trwa kilka minut i można to załatwić internetowo.
Biorąc to wszystko pod uwagę nie jest bardzo źle. Mimo tego, bardzo łatwo spotkać ludzi, którzy próbują dorobić sobie do bardzo niskiej emerytury. Nie raz widziałem starców, którzy próbowali sprzedać na ulicy chociażby wyłuskane przez siebie orzechy za kilka lari .
Kolejnym problemem, który dotyka Gruzji do plaga bezpańskich psów. Nie są one groźne, a wręcz bardzo ufają ludziom. Można je spotkać wszędzie. Przyzwyczajeni do typowego rodzimego "Burka" będą mocno zdziwieni. Nie raz są to piękne, duże psy takie jak owczarki angielskie. Najczęściej są one szczepione (posiadają kolorowe opaski na uszach), ale nie są kastrowane, przez co cały czas ich liczba w praktyce przybywa.


Co ciekawe był on czwartym powstałym na terenie ZSRR pomimo tego, że w tamtych czasach miasto nie spełniało warunku posiadania miliona mieszkańców.
Bilety do metra (a także na inne środki komunikacji miejskiej) są kodowane na specjalnej karcie Metromoney. Jej koszt to 2 lari od osoby.
Ile kosztuje przejazd metrem? Bardzo śmieszne pieniądze, ponieważ przechodząc przez bramki pobierana jest kwota 50 tetri (~70 groszy) i możemy jeździć nim przez 1,5 godziny. Liczba tych minut jest ważna nawet jak wyjdziemy spod ziemi i wrócimy do metra za jakiś czas. Ważne jest, że nie "skasujemy" karty w innym rodzaju środka lokomocji miejskiej.
Metro w Tbilisi jest bardzo ciekawe. Przede wszystkim jest dość starawe. Otwarto je w 1966 roku i od tamtego czasu, aż do upadku Związku Radzieckiego było stale rozbudowywane. Jest również bardzo głębokie, ponieważ musi przebijać się przez góry i rzekę.
Zjeżdżam więc bardzo szybkimi schodami ruchomymi w dół na stację Avlabari. Pomimo ich szybkości droga ciągnie się i ciągnie. Po kilku minutach znajduję się w końcu już na peronie stacji i pierwsze co dostrzegam, to jej brzydotę i brak jakichkolwiek zdobień. Całe szczęście informacje o stacjach są również napisane w naszym alfabecie, a w środku wagonika możemy usłyszeć również angielskie zapowiedzi stacji przez co nie sposób się w nim zgubić.


Polecam nawet krótką przejażdżkę tym środkiem, ponieważ jest to niewątpliwie niebywała okazja, żeby cofnąć się o te kilkadziesiąt lat wstecz.






